Było sobie dwóch braci. Mieli kilka fabryk tekstylnych w Alzacji. Przez pół życia robili pieniądze, przez drugie pół tracili, w obu przypadkach niezwykle skutecznie. Wszystko poświęcili pasji – samochodom. Stworzyli najpiękniejszą na świecie kolekcję zabytków i arcydzieł motoryzacji. Nie na pokaz, wręcz odwrotnie, zazdrośnie strzegli skarbów przed innymi. Póki trwała koniunktura, wszystko było dobrze. Potem minęła i popadli w kłopoty. Na koniec zbankrutowali, a kolekcję przejęło państwo.
W „Cite de l’automobile” stoją lśniące lamborghini, maserati, lotusy, bentleye, jaguary, rollsy i całe stado pięknych ferrari z różnych epok. Limuzyny mężów stanu, kabriolety gwiazd, bolidy wyścigowe i pojazdy koncepcyjne. Marki żywe i unikaty wyprodukowane w nieistniejących już manufakturach. Skarbem najcenniejszym jest sześć błyszczących chromem i niklem Bugatti Royale. Innych modeli bugatti – w tym te współczesne – jest w muzeum dużo więcej. Wielu statecznych mężczyzn przemienia się tu w małe dziewczynki piszczące na widok różowego jednorożca.
Takie cuda tylko w Miluzie, blisko szwajcarskiej Bazylei (na tyle blisko, że oba miasta mają wspólny port lotniczy).